Dęby uczą pokory
Wczesne wrześniowe popołudnie. Powietrze jest rześkie, słońce złagodniało, winobluszcz wystawia do światła ząbkowane liście i owoce pokryte zamszową skórką, przysmak ptaków. Szczęśliwy, młody wiatr bezlitośnie tarmosi korony drzew nad rzeką. Tutaj może się wyhasać i wyszumieć, niezatrzymywany przez żadne przeszkody.
Lato powoli zmierzcha. Przed wieczorem, kiedy dzień przesila się z nocą, powietrze nasyca się różem i fioletem zachodu. Świat staje w miejscu na kilka oddechów, jakby jeszcze przez chwilę chciał zatrzymać resztki światła. Mówię wtedy Leonkowi, że drzewa i ptaki, wszyscy powoli szykują się do snu.
Na placu zabaw w naszej wsi rosną dęby. Dwa z nich splatają silne ramiona nad domkiem ze zjeżdżalnią. Słucham, jak szumią i rozmawiają nad naszymi głowami. Lubię przebywać w obecności tych mądrych olbrzymów. Przy nich łatwiej przychodzą odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. I jakoś łatwiej mi spojrzeć na siebie z prostotą i łaskawością, bez pogardzania tymi myślami i emocjami, o których wolałabym zapomnieć, że są moje. Piękne, niepiękne, łatwe, niełatwe, wszystkie są naturalne jak trawa. I pożyteczne jak znaki na drodze do lepszego zrozumienia siebie, a więc także – empatii wobec innych.
To zabawne, że moimi pierwszymi nauczycielami pokory były potężne, królewskie dęby rosnące w głębokiej puszczy oraz ich pozorne przeciwieństwo: drobna, krucha, stareńka jak świat kotka Percia. Każde na swój serdeczny i szczodry sposób pokazało mi, że szacunek i łagodność są drogą.
Że każde, nawet najmniejsze życie zasługuje na głęboki pokłon.
I że delikatność ma w sobie powalającą siłę.
Moi ukochani nauczyciele, dziękuję 🌿💚


